"Krzesło służy do siedzenia, a nie wszyscy o tym pamiętają". W tej firmie prawie nic się nie zmieniło od ponad 150 lat
Oceń artykuł:
Znane na całym świecie krzesła TON wykonywane są w tradycyjny, w zasadzie niezmieniony sposób od końca XIX wieku. Założyciel marki, Michael Thonet, stworzył swoją fabrykę w otoczeniu lasów, w niewielkiej miejscowości Bystrice pod Hostynem na Morawach. Tu nie ma mowy o bylejakości. Kolekcje mebli (to już nie tylko krzesła) wypuszczane są średnio raz w roku. Policzyliśmy kiedyś, że około 60 par ludzkich rąk musi dotknąć krzesła, żeby od surowej klepki powstał ten mebel – opowiada Jacek Zdybel, Prezes Zarządu TON w Polsce.
Doświadczeni pracownicy potrafią złożyć krzesło No 14 w półtorej minuty. Cała produkcja mebli TON w dużej części wykonywana jest ręcznie. O historii, tradycji i o własnych doświadczeniach niespiesznie, bo czas w TON płynie inaczej, opowiedział mi Jacek Zdybel, Prezes Zarządu TON w Polsce.
Julia Wiśniewska: Wygodnie się panu siedzi?
Jacek Zdybel, Prezes Zarządu TON w Polsce: Bardzo wygodnie! Siedzę na fotelu, który zajmuję biznesowo od siedmiu lat, a u rodziny czy znajomych też siedzę na najlepszych na świecie krzesłach TON.
"Krzesło wszystkich krzeseł" zaprojektowane przez założyciela firmy, Michaela Thoneta, weszło do historii meblarstwa. Jak to jest być prezesem i pracować dla marki z tradycjami?
Bardzo komfortowo. Od 156 lat produkujemy w jednym miejscu. Historia firmy jest długa i burzliwa. Niemniej nie pracujemy z rodziną Thonetów, ale z właścicielami fabryki, którzy weszli w jej posiadanie po drugiej wojnie światowej. Miejsce to jest kolebką meblarstwa wybraną nieprzypadkowo. To firma, która na pewno kontynuuje tradycję, bo robi to, co dokładnie wymyślił jej założyciel, czyli produkuje piękne przedmioty doskonałej jakości. Przy okazji są też wygodne. Oczywiście jednym się podobają, innym nie, to jest kwestia gustu, ale zawsze są doskonale zrobione i zawsze ergonomiczne, bo krzesło służy do siedzenia, a nie wszyscy o tym chyba pamiętają.
Wspominał pan, że wybór miejsca przez Michaela Thoneta nie był przypadkowy?
Bystrice pod Hostynem to mała miejscowość na Morawach. W czasach, kiedy fabryka była zakładana to również była mała miejscowość i urosła wraz z fabryką. Michael Thonet był wizjonerem swojej epoki i ją wyprzedzał. Nie tylko wymyślił, jak giąć meble, ale opracował sposób na ten biznes i przeniósł go do miejsca, gdzie rosną lasy, gdzie była siła ludzka, siła robocza, gdzie ludzie byli przyzwyczajeni do rzetelnej i wydajnej pracy. W związku z tym wpasował się idealnie.
Przejdźmy do produkcji. Wyróżnikiem TON jest specjalna metoda gięcia mebli, tzw. thonetowska metodologia gięcia. Jak wygląda cały ten proces?
To, co wymyślił Michael Thonet, do dzisiaj jest w zasadzie stosowane w niezmienionej formie. Metoda polega na tym, żeby drewna nie kleić z kawałków, nie wkładać metalowych elementów. Bazuje się na sile ludzkich mięśni i pomocy pary wodnej. Drewno wkładane jest przez giętarzy do specjalnego parownika na kilka godzin, wygina się je w specjalnej formie, wędruje do sezonowni i tam musi odczekać dwa tygodnie. Potem forma wraca do giętarzy, jest wyjmowana, znowu wraca do sezonowni i dopiero później jest klasycznie obrabiana barwnikami i lakierami.
Część produkcji udało się zmechanizować, ale są to tylko proste kształty, kwadratowe przekroje. Dalsza praca wykonywana przez człowieka jest zupełnie inna i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim, że w zasadzie meble tworzone są ręcznie. Taką ciekawostką jest to, że duet giętarzy pracuje razem. Jak jeden choruje, to drugi idzie na urlop, jak jeden bierze urlop, to i drugi bierze urlop. Wyszkolenie takiego duetu zajmuje od trzech do sześciu miesięcy.
A projektanci? Wybieracie znanych i zdolnych. Jak wygląda ich pozyskiwanie?
Z naciskiem na zdolnych. Nie mamy i nigdy nie mieliśmy projektantów na etacie. Kupujemy projekty, które mają pewną ideę. Na dzisiaj kolejka do wdrożeń jest na dwa, trzy lata do przodu. Rozmawiamy o modelach, które moglibyśmy wyprodukować za ten czas. Proces dojścia do końcowego etapu zajmuje około dwóch lat. Poszukujemy pomysłu, pięknego przedmiotu, który pasuje do naszego widzenia firmy. Kochamy drewno, naturę i tego się trzymamy. Czy będzie to osoba znana, czy student, który miał przebłysk geniuszu – dla wszystkich mamy drzwi otwarte. Brakuje nam niestety w portfolio polskiego projektanta. Mamy Szwedów, Niemców, Austriaków, Czechów czy Słowaków, ale nie mamy polskiego nazwiska – nad czym bolejemy.
W końcu mamy sporo młodych zdolnych, więc powinni się zgłosić...
Wszystko jest w ich rękach. Nasz bestseller, rodzina Merano, został zaprojektowany przez człowieka, który miał niespełna 30 lat. Było to jego pierwsze przemysłowe wdrożenie. Miał swój genialny koncept, zainwestował nawet środki w zbudowanie modelu, pokazał się na targach młodych projektantów i tam został przez nas wyłowiony. Historia jak z amerykańskiej bajki, ale zdarzyła się naprawdę. Drzwi są szeroko otwarte, ale na genialne koncepcje, bo szanujemy naszych klientów. Nie testujemy na nich, nie wypuszczamy co roku dziesięciu kolekcji. Stawiamy na jedną albo dwie zbadane i sprawdzone. Stąd to sito, bo marka jest zacna i znana.
Czyli jakość, a nie ilość – to się liczy?
Zdecydowanie jakość. Współczynnik reklamacji w naszej firmie za ostatni rok wyniósł 0,1 proc. Znam firmy meblarskie, które operują około 10 proc., a zwykle jest to poziom kilku procent. Idea właściciela jest taka, że taniej jest zrobić dobrze. Oczywiście, wbrew pozorom, jest to drogie, ale w efekcie taniej jest zrobić dobrze, niż później uruchomić serwis, naprawiać czy wymieniać. W Polsce nie mamy serwisu – od siedmiu lat, czyli odkąd tu jesteśmy.
Jakie wymogi musicie spełniać, żeby zagwarantować taką jakość i wytrzymałość mebli?
Wszelkiego rodzaju certyfikaty potrzebne są bardziej urzędnikom niż końcowym odbiorcom. Oczywiście, robiąc meble do hoteli czy restauracji, musimy je mieć. Żeby natomiast zrobić meble dobre i wytrzymałe, konieczny jest czas. Ta firma ma dużo czasu. Kupujemy surowe drewno, sami je sezonujemy, sami je suszymy, sami prowadzimy cały proces produkcyjny. Prawie 800 osób obrabia materiał. Policzyliśmy kiedyś, ze około 60 par ludzkich rąk musi dotknąć krzesła, żeby od surowej klepki powstał ten mebel.
Naszym największym patentem jest technologia. Wiele firm, które próbują naśladować TON, nie daje rady ze względu na technologię. To jest najlepszy urząd patentowy. Jakość uzyskujemy poprzez wykonywanie po kolei procesu produkcyjnego. I do tego potrzebny jest czas. Również zaplecze finansowe, które pozwala na to, żeby działo się tak, a nie inaczej.
W swoich liniach macie krzesła dla seniorów albo dla dzieci. Takie meble muszą być wyjątkowo wytrzymałe. Czy jest to jakiś odrębny proces niż w przypadku pozostałych mebli?
W przypadku naszych mebli jest to ten sam proces, ponieważ każdy nasz mebel nadaje się zarówno do wnętrza prywatnego, jak i komercyjnego, gdzie to obciążenie jest bardzo duże. Meble dla seniorów cechują się tym, że mają zmienioną konstrukcję. Ważna jest tu łatwość wstawania, pochwycenia się, wsparcia przy wstawaniu, łatwość bieżącego czyszczenia i konserwacji. Taką stałą ekspozycję mebli dla seniorów prowadzimy wspólnie z Fundacją Mimo Wieku. Jeśli chodzi o meble dla dzieci, to produkujemy krzesło No 14 – jego pomniejszoną wersję. Tutaj bardziej bierzemy pod uwagę oswojenie dzieci z pięknym przedmiotem, z historią. Bardzo mnie cieszy, że w Polsce wydawane są książki o designie dla małych dzieci, bo to nasza przyszłość. My raczej nie mieliśmy możliwości obcowania z pięknymi przedmiotami, a teraz dzieciaki ją mają i to jest super.
Oceń artykuł: